„Siruwia” japoński ogród w Karkonoszach

Gdy Jakub Kurowski i Sylwia Kośmider-Kurowska rozpoczęli realizację swojego pomysłu wiele osób zastanawiało się czy jest sens tworzenia czegoś tak obcego w naszej przyrodzie. Czy to się przyjmie i czy ludziom spodoba się. Jak się okazało po latach pracy ogród japoński „Siruwia” nie tylko przyjął się ale niejako stal się jedną z wizytówek Karkonoszy. Dzisiaj niemal każda wycieczka zorganizowana odwiedza to miejsce. Można tu bowiem nie tylko odpocząć podziwiając wiele ciekawych gatunków roślin tak odmiennych od rodzimych ale także dowiedzieć się wiele z historii Japonii i samurajów.

Po ogrodzie można spacerować samodzielnie. Ma to sens gdy chce się spędzić tu nieco więcej czasu na podziwianiu piękna tego miejsca. Jednak gdy chce się dowiedzieć czegoś o tym jak takie miejsce powinno wyglądać i dlaczego akurat tak, warto na spacer udać się z przewodnikiem.

W ogrodach japońskich najważniejsza jest kompozycja, która ma swoje ściśle określone proporcje. Kolorowe kwiaty odwracają od nich uwagę zwiedzających, którzy często w pośpiechu nie są w stanie zauważyć ładu i harmonii występującej w ogrodzie.

Foto: Krzysztof Tęcza

W ostatnim czasie dzięki zwiększeniu powierzchni ogrodu stało się możliwe pokazanie większej ilości założeń kompozycyjnych z zastosowaniem wody, roślin i kamieni. Najważniejsze w ogrodzie japońskim są wodospady. Jeden żeński, drugi męski. Żeński daje początek strumieniowi czyli daje życie. Nie jest on wielki, raczej skromny.  Męski jest o wiele większy. Woda spada w nim z wysokości 6 metrów. Dlatego wyraźnie słychać gdy uderza w kamienie. Widać też, że tworzy jeziorko sporych rozmiarów. Warto tutaj przejść się pod wodospadem by poczuć drobinki wody tworzące mokrą mgłę. Mimo jednak wielkości tego wodospadu, jego siły i silnych doznań nie można powiedzieć, że jest on ważniejszy od pierwszego malutkiego wodospadu. Według filozofii pierwiastki żeński i męski stawiane są na równi, mają taką samą wartość.

Oczywiście w ogrodzie nie ma wyłącznie roślin kojarzonych z Japonią. Występują tutaj także „nasze” krzewy, np. rododendrony. Pierwszy z nich znajduje się tuż obok wodospadu żeńskiego. Jego ogrom zniewala nas. Do tego jego kwiaty są koloru białego. Ze względu na wielkość spokojnie możemy oszacować jego wiek na dobrze ponad 100 lat. Akurat ten okaz został przeniesiony tutaj spod domu mieszkalnego, z miejsca w którym przeszkadzał domownikom i w zasadzie, prędzej czy później, byłby skazany na zagładę. Państwo Kurowscy postanowili uratować ten okaz i przesadzili go w nowe miejsce. Trzeba przyznać, że zadanie to wcale nie było takie proste. Mimo, że roślina ma tylko kilka metrów wysokości to by jej nie uszkodzić trzeba było wykopać ją i przenieść z bryłą ziemi o średnicy ponad 2 metry. Niby nic ale jak się okazało ani koparka ani prosty dźwig nie były w stanie przenieść takiego ładunku. W końcu się udało i dzisiaj ten piękny rododendron cieszy oczy zwiedzających ogród.

W ogrodzie japońskim bardzo ważną budowlą jest herbaciarnia. Usytuowana na wzniesieniu pośród zieleni, ale rosnącej nie za blisko. To w tym miejscu gospodarz wita swoich gości. Ale zanim to nastąpi musi on posprzątać prowadzącą do herbaciarni ścieżkę, by później zerwać trochę zielonych liści, które rzuca na nią. Chodzi o to by nie była ona taka idealna. Idący do herbaciarni mogą zdziwić się, że ścieżka otoczona jest wysypanym żwirkiem, który jest zagrabiony w dziwne wzory. Nie wiedzą bowiem, że zejście ze ścieżki na wzory znajdujące się na żwirze zwiastuje pecha na okres 5 pokoleń. Pech ten obejmuje winowajcę oraz jego przodków 2 pokolenia do przodu i 2 do tyłu. Możemy wątpić w to bo przecież pokolenia wstecz już się spełniły. Nie do końca jednak jest to prawdą. Istnieją bowiem tzw. światy równoległe. Wszystko jednak da się naprawić. W tym wypadku zniweczenie pecha jest bardzo proste. Wystarczy popełnić seppuku. Prawda jakie to proste?!

Obok herbaciarni rośnie bardzo ciekawa roślina – jest to Gunera olbrzymia. W tym wypadku posadowiono ją na mieszance kompostowej. W wykopany olbrzymi dół wrzucono kilka wywrotek nawozu. Dzięki jednak temu zabiegowi bylina otrzymuje tyle wody ile potrzebuje, a potrzebuje jej kilkaset litrów dziennie. Na razie widoczna roślinka jest niewielka jednak gdy wyrosną liście będzie mierzyła ona kilka metrów wysokości. Niestety w naszych warunkach trzeba dbać o taką roślinę w czasie zimy. Zimno to dla niej wróg śmiertelny. Dosłownie.

Często, a w zasadzie zawsze, w ogrodach japońskich zobaczymy kamienną latarenkę. Jak się okazuje Japończycy takie latarenki wcale nie stawiali dla ludzi. Stawiali je dla błąkających się po świecie dusz. Prawda jest taka, że dusza człowieka po jego śmierci błądzi po ziemi przez 40 dni. W tym czasie musi zastanowić się nad tym co w minionym życiu było zrobione dobrze a co żle. Musi dojść do tego co należy poprawić w nowym wcieleniu. Tak, w nowym życiu, gdyż Japończycy wierzą w kolejne życia. I właśnie dlatego sama śmierć ich tak nie przeraża. Gdy błąkająca się dusza dojdzie do potrzebnej wiedzy odchodzi w zaświaty.

Foto: Krzysztof Tęcza

W ogrodzie została utworzona specjalna aleja, na której ustawiono wiele okazów bonsai. Znajduje się tu m. in. „śniegowe drzewo”. Jest to jedyny taki okaz w Polsce jak i w Europie. Niektórzy chcą takie drzewka hodować w domu i dziwią się, że one umierają. Prawda jest taka, że rośliny, które żyją w naturze nie mogą być trzymane w domu.

Przesiecki ogród wzbogacił się także o małe muzeum, w którym możemy obejrzeć kolekcję mieczy samurajskich oraz zbroi. Zobaczymy tutaj miecz posiadający w ocenie 4 z 5 możliwych gwiazdek. 5 gwiazdek oznacza, że dany przedmiot jest uznany za skarb narodowy i nie może opuścić Japonii. Miecze japońskie różnią się od europejskich sposobem kucia stali. Podczas obróbki mają jednakową szerokość. Dopiero później, w trakcie ostrzenia i polerowania środek miecza staje się nieco węższy od końcówek. Dobry miecz japoński składa się nieraz z 3 tysięcy warstw. Aby miecz był ostry hartowano go w odpowiedni sposób. Ostrza pokrywano specjalną gliną. Końce grubiej, środek cieniej. Wtedy początkowo prosty miecz po wyjęciu z paleniska i włożeniu do wody wyginał się. I to było największą tajemnicą i wiedzą mistrza. Zachował się przekaz mówiący o tym jak pewien uczeń z 20-letnim stażem, zniecierpliwiony długością okresu nauki, postanowił przechytrzyć mistrza i posiąść jego tajemnicę. Gdy mistrz wyjmował miecz z ognia uczeń dotknął go by sprawdzić temperaturę jaką w tej chwili posiadał miecz. Niestety przeliczył się. Mistrz jednym ruchem, bez chwili wahania, obciął mu rękę.

Myślę, że ta niewielka dawka wiedzy zachęci wszystkich do odwiedzenia tego wyjątkowego miejsca w Karkonoszach. Pozwoli to także na sprawdzenie co w międzyczasie zmieniło się w ogrodzie.

Krzysztof Tęcza