Zachełmie to niewielka wioska położona w dolinie Choińca na wysokości 480-550 metrów n. p. m. Na dzień dzisiejszy znajduje się tu spora baza noclegowa. Nic w tym dziwnego gdyż miejsce to, a i jego okolice, to spokojna kraina z pięknymi widokami. Czas płynie tu spokojnie, nikt się nie spieszy, nie ma dużego ruchu, jednym słowem panuje tu spokój i cisza. Warto zatem przynajmniej na kilka godzin wybrać się w te strony.
Foto: Krzysztof Tęcza
Aby jednak zachęcić do odwiedzenia tych stron powiem, że w roku 1932 otwarto tu najwyżej położony w Europie basen kąpielowy. Zamieszkiwał tu Alfred Wilm – naukowiec, który w 1906 roku opatentował produkcję stopu metali znanego jako duraluminium. Jeśli chodzi o okres powojenny to przez kilka lat mieszkał tu i tworzył wybitny polski kompozytor Ludomir Różycki.
Ponieważ ostatnimi czasy mieliśmy ograniczone możliwości przemieszczania się proponuję spacer powstałym kilka lat temu Szlakiem Siedmiu Wzgórz. Jest to trasa turystyczna wyznakowana za pomocą dwukolorowych kwadracików koloru biało czarnego z dopiskiem 7/7. Według rozpiski umieszczonej na tablicy informacyjnej cała trasa ma 7,75 km długości i 114 metrów przewyższenia. Nie jest to jednak do końca prawda. Przewyższenie bowiem wynosi kilka razy więcej i da się nam we znaki.
Najwygodniej rozpocząć spacer dojeżdżając do popadającego w ruinę obiektu o nazwie Karłowiczówka. Budynek ten, wzniesiony na Przełęczy Zachełmskiej, powstał w roku 1912 jako dom seniora. W latach 20 i 30 XX wieku istniało tu schronisko turystyczne Bãrensteinbaude. Po II wojnie światowej zadomowiły się tutaj diakonisy kościoła ewangelickiego, które założyły dom pomocy „Marzenie” przeznaczony dla chorych górników z Górnego Śląska. Później budynek był użytkowany przez Towarzystwo Szkół Artystycznych z Poznania. Ponieważ towarzystwo to działało przy Państwowym Liceum Muzycznym im. Mieczysława Karłowicza przylgnęła do niego obecna nazwa „Karłowiczówka”.
Naprzeciwko tego obiektu znajduje się spory placyk, na którym możemy zostawić na kilka godzin samochód. Zaraz za drogą znajduje się jedna z kilku tablic, na której znajdziemy potrzebne nam informacje dotyczące przejścia tym szlakiem. Dzisiaj teren poniżej jest trochę zarośnięty i nieco przysłania widoki ale jeszcze kilka czy kilkanaście lat temu warto było tutaj przystanąć na chwilkę.
Po zapoznaniu się z opisem szlaku oraz umieszczoną mapą wyruszamy na szlak. Droga prowadzi przyjemną ścieżką ograniczoną z jednej strony lasem, z drugiej widoczną łąką. Zaraz na początku ustawiono ławeczkę, na której możemy przepakować potrzebne nam wyposażenie. Ze względu na rosnące tu drzewa cała droga usłana jest igliwiem, szyszkami czy liśćmi, co daje nam wrażenie jakbyśmy szli po miękkim dywanie. Poza tym idąc ze spadkiem wcale nie musimy wkładać w nasz spacer wiele wysiłku.
Foto: Krzysztof Tęcza
Po chwili przyjemnego marszu pojawiają się z prawej strony pierwsze zabudowania. Docieramy do ciekawego architektonicznie budynku, w którym na początku XX wieku mieściła się bardzo znana kawiarnia „Cafѐ Hubertus”, prowadzona przez Wilhelma Stumpe. Po II wojnie światowej willę przekazano znanemu już wówczas kompozytorowi Ludomirowi Różyckiemu. To właśnie on nadał jej nawę „Pan Twardowski”. Kompozytor mieszkał tu do 1953 roku. Później utworzono niewielkie muzeum poświęcone jego twórczości a po przekazaniu obiektu w ręce prywatne wszystko zamarło. Obecnie można dostrzec, stojąc przed bramą, umieszczoną na budynku tablicę upamiętniającą fakt mieszkania tutaj przez Ludomira Różyckiego.
Nie jest to jednak jedyne upamiętnienie pobytu w naszym regionie tego wybitnego kompozytora. Nieco dalej, mijając hotel o nazwie „Chojnik”, docieramy do przełęczy Ludomira Różyckiego położonej na wysokości 560 metrów n. p. m. To właśnie w pobliżu tego miejsca bierze swój początek potok Chełmiec.
Dalsza droga prowadzi na niewidoczny z tego miejsca zamek Chojnik. Ale my, zgodnie z trasą naszego szlaku skręcimy w prawo by udać się na widoczne przed nami niewielkie wzniesienie. To Góry Rudzianki. Szlak nie prowadzi co prawda szczytem wzniesienia ale jest zaznaczone odejście nań prowadzące. I warto z tego skorzystać, gdyż pod okazałymi skałami znajduje się dawne wyrobisko, z którego wydobywano pegmatyty. Praktycznie już podczas podejścia widzimy coś w rodzaju rumowiska skalnego. To właśnie urobek wyrzucany na zbocze. Same wyrobisko ma obecnie kilka metrów głębokości. Ze względu na kolor wydobywanych tu minerałów miejsce to nazwano Czerwoną Jaskinią. Oczywiście nie jest to taka prawdziwa jaskinia. Chociaż niektórzy uważają inaczej. Dowodem tego jest napis umieszczony na skale o treści: „Jaskinia Maciusiowa”. Warto w tym miejscu wdrapać się na skałki znajdujące się nieco wyżej by zobaczyć zagłębienia wyglądające jak kociołki. Niestety widoków ze szczytu nie ma specjalnych. Załatwiły to drzewa, które nie przycinane przez lata zasłoniły niemal wszystko.
Po wysiłku związanym z podejściem do jaskini przyjemność sprawi nam spokojne zejście leśną drogą w dół do wioski. Już przy wyjściu z lasu, przy pierwszych zabudowaniach, zaskoczy nas niesamowity widok. Panorama jaka się przed nami otworzy po prostu zaprze nam dech w piersiach. Widać stąd całą Kotlinę Jeleniogórską, stawy koło Podgórzyna, Sokole Góry, zbiornik w Sosnówce. Jest to nie do opisania. Trzeba tu być by samemu to przeżyć. Tym bardziej, że nieco dalej patrząc w drugą stronę zobaczymy Pielgrzymy, Słonecznik i Śnieżkę.
Foto: Krzysztof Tęcza
Po chwili docieramy do ciekawego pomnika. Jest nim biały słup z wymalowanymi na czterech ścianach napisach w języku japońskim, polskim, niemieckim i angielskim. Sam napis głosi: Niech ludzkość świata żyje w pokoju. Jest to tzw. Słup Pokoju. Podobnych obiektów ustawiono na świecie dziesiątki tysięcy.
W końcu dochodzimy do szosy, przy której ustawiono drewniany krzyż z datami: 1949-1980-2018. Obok znajduje się kolejna tablica z informacjami o szlaku. Warto tu chwilę odsapnąć zanim ruszymy dalej. To mniej więcej połowa naszej drogi. Teraz będziemy mieli z górki. Nie ma jednak co się cieszyć bo gdy jest z górki, znaczy to tylko tyle, że zaraz będzie pod górę. I tak też będzie tutaj. Na razie jednak cieszmy się z tego co mamy. Tym bardziej, że mijamy dom z ustawionym ciekawym strachem na wróble. Ma on założoną zimowa czapeczkę. Ciekawe czy nie jest mu trochę za ciepło.
Gdy wchodzimy w las teren robi się bardzo podmokły. Dalej jest podobnie. Po krótkim zejściu zaczyna się ponowne podejście. Szybko docieramy do ośrodka Skalnik, a przechodząc obok Lawendowego Wzgórza wychodzimy na rozległą polanę. I tutaj możemy mieć kłopoty. Szlak bowiem był wyznaczany jakiś czas temu i jego znaki są nie tylko bardzo wyblakłe ale czasami wręcz niewidoczne na korze drzew. Ponieważ na przeciwległym końcu polany znajdują się aż trzy drogi nie wiemy do której podążać. W końcu jednak dostrzeżemy znak i okaże się, że właściwą drogą jest ta z lewej strony.
Foto: Krzysztof Tęcza
Teraz szybkie podejście i zejście w dół. Niestety gdy wydaje się nam, że wszystko jest w porządku okaże się, że wcale nie mieliśmy racji. Nie uważając bowiem wyjdziemy na ul. Księdza Franciszka Blachnickiego. I to jest błąd. Szlak bowiem skręca pod bardzo ostrym kątem przed pierwszym widocznym domem. Niestety nie ma tam żadnej informacji o jego skręcie. Gdy wreszcie połapiemy się w czym rzecz ruszymy leśną ścieżką w dół. Prowadzi ona coraz stromiej i wkrótce okaże się, że trudno nam utrzymać się na nogach. Trzeba bardzo zwolnić i uważać by nie poślizgnąć się na stromym terenie. Poza tym dotychczasowe dobre oznakowanie zmienia się radykalnie. Nie ma już oznaczeń 7/7, pozostają tylko białoczarne kwadraciki. Jest to o tyle nieciekawe, że nie wiemy czy idziemy właściwym szlakiem.
Gdy już tracimy nadzieję, że idziemy właściwą trasą pojawia się czarny szlak turystyczny. Jest to dla nas dobra informacja świadcząca o tym, że idziemy w dobrą stronę. W końcu czarny szlak odbija w prawo, a my musimy iść w lewo. Jest to jednak prawidłowy kierunek. Podchodzimy pod wzniesienie na zboczu którego znajdują się skałki o nazwie Schodki. Sam ich widok sprawia wrażenie, że są to stworzone przez naturę schody. Cała okolica to poukładane jedne na drugich skały o ciekawych kształtach.
Teraz pozostało nam już tylko zejść do pojawiających się poniżej zabudowań i ruszyć w stronę miejsca, w którym pozostawiliśmy samochód. Najpierw jednak ponownie spotka nas pełne zaskoczenie. W oddali widzimy jakiś zamek wzniesiony na sporym wzniesieniu. W pierwszej chwili nie będziemy potrafili go rozpoznać ale po chwili ze zdziwieniem stwierdzimy, ze jest to zamek Chojnik. Okazuje się, że widoczny z tego miejsca wcale nie przypomina tej warowni.
W końcu docieramy do ośrodka Concordia i koło kolejnego Słupa Pokoju docieramy do Karłowiczówki zamykając w ten sposób pętlę.
W zasadzie możemy być zadowoleni z odbytego marszu. Przeszliśmy cały szlak. Jednak niedosyt budzi w nas fakt, ze spośród 7 tytułowych wzgórz, tak naprawdę byliśmy tylko na jednym, na Rudziankach. Pozostałe wzgórza pozostały poza naszym zasięgiem.
Foto: Krzysztof Tęcza
Na zakończenie podam tylko, że opisany przeze mnie Szlak Siedmiu Wzgórz został wytyczony przez Stowarzyszenie Karkonoskie Zachełmie, które za patronów szlaku obrało Manfreda i Jana Tkoczów. Mieszkańcy Zachełmia, ojciec i syn, byli znanymi propagatorami turystyki i pionierami alpinizmu. Obaj zginęli w 2010 roku podczas wyprawy na Grossglockner, najwyższy szczyt Austrii.
Krzysztof Tęcza